Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr.
Wojna świrów
Ocena: 7/10
Jeśli
próbować wziąć bizarro fiction na
tzw. chłopski rozum, można dojść do wniosku, że to jakiś literacki absurd.
Zabawa popkulturą, surrealizm, podważanie tabu, pastisz, robienie sobie jaj –
wszystko pięknie, ładnie, ale jak mocno trzeba mieć poprzestawiane we łbie, by
pisać o domach mieszkających w innych domach zrobionych z ludzi albo o
goblinach z Auschwitz? Gorzej: co trzeba ćpać żeby takie rzeczy czytać i
twierdzić, że mają jakąś wartość literacką?! Cóż, bizarro fiction lubi wybijać ze schematów i zaskakiwać, ale za cel stawia sobie nie szokowanie za wszelką cenę, ale raczej ustawiczne branie
się za literackie bary z wyobraźnią.
Moje
kontakty z tym nurtem nie były dotychczas przesadnie szerokie, dlatego też gdy
nadarzyła się okazja zrecenzowania Wojny świrów duetu Dawid Kain i
Kazimierz Kyrcz Jr. postanowiłem skorzystać z okazji. I na dzień dobry poczułem
się jakbym dostał kaloszem w zęby. Bo i co można pomyśleć, gdy z pierwszych
stronic patrzy na nas wyjątkowy buc i heteroseksualny facet uwodzący gejów dla
kasy, a cała narracja sprawia wrażenie, jakby Witkowski wypił o jednego
strzemiennego za dużo i postanowił napisać powieść młodzieżową? Potem zresztą
też nie jest nudno, bo powieść szybko zmienia nastrój i tło, a z tęczowych
klimatów lądujemy wprost w popkulturowy melanż, w otoczenie zbieraniny
popaprańców pokroju pisarza bizarro Rogera
Kormana, piosenkarki Mirelli, fizjoterapeuty Janusza czy też Dusiołka. Nie są
oni jednak zwykłymi ludźmi, bynajmniej: to odmieńcy, powołani do życia za
sprawą klasycznej literatury, obdarzeni niezwykłymi mocami nadludzie, a przy
okazji banda pijaków, świrów, dewiantów, morderców, drani i kłamców,
sarkających na współczesny Kraków, będący siedliskiem bigoterii, zaściankowości
i ponowoczesnego plebsu, wyłażącego z kanałów każdej nocy. Ale i oni –
zdeprawowani i bezkarni – znajdą się pod ścianą, gdy ktoś postanowi rozprawić
się z dziwadłami, wykańczając ich jednego za drugim…
Tutaj
chyba widać, jak wygląda estetyka bizarro.
Ten sam pomysł – egzystencję Innych stworzonych z literatury – można było
przecież pociągnąć zupełnie inaczej, eksplorując temat ich odmienności,
poczucia odseparowania, prób wtopienia się w masę ludzką lub odwrotnie,
zawładnięcia nią, okraszając to długimi fragmentami wewnętrznych przemyśleń
bohaterów (których odrobina by się Wojnie świrów przydała – choćby po
to, by książka nie kończyła się tak szybko). Można było też stworzyć z tego
powieść przygodową, swojską Ligę
niezwykłych dżentelmenów, tyle że zanurzoną w codziennych problemach
pokroju konieczności radzenia sobie z ZUSem i udowadnianiem, że nie jest się
trupem. Tymczasem Kain i Kyrcz idą zupełnie inną drogą chaosu kontrolowanego:
dziesiątek, setek skojarzeń, popkulturowych motywów i tropów, sprzecznych
estetyk, nawiązań, cytatów i kalek, przerabiając królewski Kraków na groteskową
wersję Gotham z promocji w dyskoncie spożywczym, tworząc z tego wóz, który
chwieje się na wszystkie strony, balansuje z humorem pomiędzy szaleńczą
błyskotliwością a poziomem trawy na polu golfowym, pluje iskrami, dymem i
piachem, ale twardo jedzie dalej i zgniata wszystko na swojej drodze jak czołg.
Niepoprawny, często przesadny, kiczowaty, zgrzytliwy, bełkotliwy, rozwichrzony,
ale podporządkowany własnej, popapranej logice.
Mam
też wrażenie, że taka estetyka może dla niektórych stanowić czytelnicze
wyzwanie, od którego część z pewnością odbije się z hukiem. Nie tylko ze
względu na żonglerkę motywami i naśmiewanie się ze wszystkiego, włącznie z
własnymi znajomymi (epizod z Orbitowskim jest absurdalny po granice rozsądku,
ale przy tym niewymownie malowniczy), atakowanie zastałych opinii i
stereotypów, ale również rozedrganą często narrację. Autorzy odrzucają
perspektywę wszystkowiedzącego narratora, włażąc wprost w łby bohaterów i
spoglądając na świat ich oczami: raz będzie to ogląd bliski realizmowi, by
następnie zaserwować subiektywny punkt widzenia zepsutej, wyniosłej i perwersyjnej egoistki,
której orgazmiczne jęki rozłupują facetom czaszki, a na koniec jeszcze dołożyć
fragmentami przypominającymi pijackie delirium, z pluskającą w wannie syreną i
gadającym tosterem, gdzie nie wiadomo, czy to my jesteśmy świrami, czy to świat
oszalał.
Wojna
świrów to rzecz intrygująca, nawet jeśli miejscami wystawia poczucie
dobrego smaku na próbę. To świat groteskowy i z gruntu posmodernistyczny, gdzie
myśl skacze od skojarzenia do skojarzenia, często spuszczając logice ciężkie
manto. Czasem grzebie się w pijackim bełkocie lub rzuca się w szale zapożyczeń,
by następnie wyciszyć się i zgnieść duszną atmosferą (segment Opcja Dawida Kaina, chyba najlepszy w
całej książce, działa niby solidny walec, powoli i bezlitośnie torując sobie
drogę pod czaszką). Całość przypomina wykwit kuchni fusion, którego przepis brzmi obrzydliwie, ale ostateczny efekt
jest zaskakująco smaczny. Szkoda tylko, że całość da się przeczytać w zasadzie
w jedno dłuższe popołudnie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz